poniedziałek, 18 kwietnia 2016

This is Butler!

Różne bywają początki karier, niektórzy zaczynają od małego (jak choćby Haley Joel Osment, który jednak ostatnie lata spędza grywając w - nazwę to delikatnie - niszowych produkcjach), inni pojawią się pierwszy raz na ekranie przeżywszy już ćwierć wieku. Do tego drugiego grona zalicza się mój dzisiejszy bohater, czyli Gerard Butler. Butler, czy tego chce czy nie, zapisze się w historii kina głównie trzema słowami, które w postaci memów i gifów będą krążyły i wyskakiwały przy mniej lub bardziej odpowiednich okazjach. Trochę mnie to smuci, bo chciałoby się żeby ten wielce utalentowany Szkot wyrwał się z szafki oklejonej jako "Leonidas". 


Zanim jednak Butler w 2005 roku spotkał Snydera i jego "300", miał już na swoim koncie udział w kilku interesujących produkcjach. Dwa lata wcześniej otrzymał tytułową rolę w "Upiorze z opery" (który dla Joela Schumachera okazał się być najlepszym filmem od czasu "Upadku"), co dla byłego wokalisty zespołu rockowego (tak, nadal mowa o Butlerze) musiało być przyjemnym wyzwaniem. Wyzwaniem dodam, któremu podołał zdobywając swoją pierwszą nominację do Satelity, czyli nagrody rozdawanej przez Międzynarodową Agencje Prasową. 
Jednak prawdziwie przełomowymi rolami były dla późniejszego Leonidasa role w "Draculi 2000", oraz w "Attyli" w 2000 roku, wtedy to również poznał czym jest ciężki fizyczny trening przygotowujący do wcielenia się w daną postać.

Kręcąc tę scenę do "P.S. Kocham Cię"Butler ściągając szelki rozciął skórę na czole Hilary Swank.  Dlatego właśnie szelki wyszły z mody.
Śpiewający Szkot nigdy nie był fanem przesadnych ćwiczeń i wymuszonych treningów - wielokrotnie w wywiadach przyznawał, że chociaż wyglądał jak bóg (podczas prac nad "300") to czuł się jak dziadek z obolałymi kolanami i ramionami. Na szczęście Hollywood przyszło z pomocą, a dokładniej z filmami, które wymagały od niego nieco więcej umiejętności aktorskich, a nieco mniejszych mięśni. To właśnie dzięki m.in. szkockiemu urokowi i talentowi "P.S. Kocham Cię" stało się już klasycznym romantycznym melodramatem dla zakochanych par, a dla wielu kobiet stało się przyczynkiem do zadania lubemu kłopotliwego pytania: "czemu ty taki nie jesteś?!". Komediami "Brzydka prawda" czy też "Dorwać byłą" nie zdobył co prawda uznania większości krytyków, zdobył za to uznanie płci przeciwnej. Ale nie, nie będę się tutaj wdawał w rozważania na temat dlaczego Gerry (jak sam woli być nazywany) pozostaje singlem.

Po Leonidasie żadna rola Butlera nie była już tak wybuchowa.
W 2008 roku wydawało się, że Guy Ritchie i jego znakomita "RocknRolla" zapoczątkują nowy etap w karierze Butlera, jednak szybko się okazało, że raz przypięta łatka "aktora kina akcji" nie da się łatwo odkleić. I tak powoli zbliżam się do współczesności, bo o filmach typu "Gamer" czy "Kaznodzieja z karabinem" wspominać więcej niż ze względu na formalności nie warto. Gdzieś w tym wszystkim zaplątał się jeszcze rola w naprawdę niezłym "Prawie zemsty", ale było to dla wszystkich potwierdzeniem tego co wiedzieliśmy od dawna - Butler sprawdza się w kinie akcji.
Z czasem jednak to kino akcji przestało się sprawdzać, jeśli "Olimp w ogniu" można jeszcze było jakoś przełknąć (popijając dużą dawką alkoholu), o tyle "Londyn w Ogniu" jest już fabularną pustynią. Czymś czego nie da się obronić, bo jeśli kino akcji jest pozbawione elementu "WOW" to nie jest to już kino akcji, a jakaś kretyńska próba wyłudzenia pieniędzy od widzów. Nie mam przy tym pretensji do Butlera czy Aarona Eckharta (wcielającego się w najbardziej nijakiego prezydenta USA w historii), bo w ich grze doskonale widać, jak wielki dystans mają do granych przez siebie postaci. Ten dystans można opisać słowami "jest mi tak bardzo obojętnie, że mogłoby mnie tu nie być".

Butler na planie fimu "Bogowie CGI... eee... Egiptu"
Wspomnę jeszcze o "Bogach Egiptu", którzy z Egiptem mają tyle wspólnego co wszyscy aktorzy grający w tej produkcji z Egipcjanami, czyli nic. Już nawet mniejsza o to, nie jest niczym nowym, że lepiej zatrudnić  aktora rozpoznawalnego niż aktora pasującego do roli. Nie zmienia to jednak faktu, że smutek ogarnia człowieka gdy widzi jak Geoffrey Rush marnuje swój czas i talent w produkcji kat. C.

Woda się leje, znak, że trzeba kończyć.
Wracając do Butlera, nawet jeśli rola Leonidasa już na zawsze pozostanie tą, z którą wszyscy będziemy go kojarzyć... to nie ma w tym tragedii, owszem, chciałoby się zobaczyć go w zapierającej dech piersiach roli, po której wszyscy będą chcieli wcisnąć mu Oskara. Ale osobiście zadowolę się każdym filmem, w którym Gerry nie będzie zabijał wszystkiego co się rusza (lub nie)... może pora na jakiś wspólny projekt z Bradley'em Cooperem (który też ostatniego roku do udanego zaliczyć nie może)?

któż by nie chciał tych dwóch panów w jednym filmie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz