wtorek, 13 maja 2014

RoboCop, czyli dlaczego należy dokręcać wszystkie śrubki


Na ten film fani (istnieją tacy?) serii o "blaszanym glinie" czekali ponad 20 lat i - jak to najczęściej bywa przy takim odstępie czasu - historia musiała zacząć się od nowa, czyli krótko mówiąc, mamy do czynienia z remakiem. Początkowe informacje dotyczące tej produkcji były więcej niż obiecujące, za kamerą miał zasiąść Darren Aronofsky, o rolę głównego bohatera starali się m.in. Michael Fassbender, Johnny Depp oraz Russel Crowe, zaś "tym złym" miał być Hugh Laurie lub Clive Owen. Życie szybko zweryfikowało zakusy producentów (a być może zrobił to za nich scenariusz, którego lektura zapewne mogła odstraszyć), a więc - kogo jednak ujrzymy na ekranie?

W detektywa Alexa Murphiego wcielił się Joel Kinnaman, młody Szwed dopiero zaczyna swoją międzynarodową karierę i ta rola z pewnością przyda mu się w CV, choć jakoś szczególnie nie zapadnie ona nikomu w pamięci. Show stara się skraść bezapelacyjnie najlepszy na ekranie Gary Oldman, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Do tego pojawią się jeszcze m.in. Michael Keaton, Jackie Earle Haley, Abbie Cornish i Samuel L. Jackson. Zapomniałbym o najważniejszym - reżyserii ostatecznie podjął się Jose Padilha, Brazylijczyk, którego kojarzyć możemy głównie za sprawą świetnego dokumentu "Autobus 174".

O czym opowiada "RoboCop"? Chyba wszyscy znamy tę historię na pamięć - gliniarz zostaje poważnie ranny, "ratują" go naukowcy wsadzając to co z niego zostało do "ciała" robota. Chcąc mieć nad nim kontrolę mieszają mu w mózgu i oczywiście coś idzie nie tak... bla bla bla, fabuła jest równie zaskakująca co ramówka TVP.
Śledztwo, które Robocopowi zajmuje jakieś dwie minuty (to dotyczące zamachu na jego życie), przeciętny widz rozwiąże w jakieś 15 sekund.

Narzekam na fabułę, chociaż sam w poprzednim wpisie wspominałem, że to nie ona często jest najważniejsza. Oczywiście, ciekawie zrealizowana forma uratuje nawet największy banał (patrz: Avatar), problem w tym, że "RoboCop" pozostaje niedorobiony również w tym aspekcie. Pościgi, wybuchy, strzelaniny itd., są zrealizowane z polotem i pomysłem godnym "Klanu" czy "M jak Miłość". Brak oryginalności to główny grzech tej produkcji.

Mimo wszystko jednego możemy być pewni - kwestią czasu jest kolejna część "blaszanego gliny", chociaż ten odgrzewany kotlet został przyjęty chłodno zarówno przez krytyków jak i widzów to udała mu się sprawa najważniejsza we współczesnym kinie - zarobił. Ponad 100 mln dolarów zysku z pewnością będzie wystarczającym powodem żeby ponownie posłać detektywa Alexa Murphiego na ulice Detroit.

Zwiastun:

czwartek, 8 maja 2014

Norman i pary



"ParaNorman" to debiutancka animacja Chrisa Butlera i muszę to otwarcie przyznać - takie udane debiuty rzadko się zdarzają. Jeśli ktoś powie, że to przecież tylko kolejna opowieść o zombiakach, to będę zmuszony przypomnieć - czasami forma jest o wiele ważniejsza niż sama tematyka. Zresztą, oczekiwanie nadmiernej oryginalności od hmm... bajki dla dzieci (producent granicę wiekową ustalił na 7 lat) byłoby naiwnością.

Nie bez przyczyny zawahałem się przy określeniu "bajka", przygody Normana w Blithe Hollow bywają dosyć drastyczne, chociaż nigdzie nie przekroczono (chyba) granicy dobrego smaku. Niemniej część pociech może się - przynajmniej chwilowo - przestraszyć nie na żarty. 

W wersji oryginalnej usłyszymy znane i rozpoznawalne głosy, przy udźwiękowieniu udział wzięli m.in.: John Goodman, Anna Kendrick, Casey Affleck zaś głównemu bohaterowi głosu użyczył Kodi Smit-McPhee, przed którym niewątpliwie jeszcze dziesiątki genialnych ról (pamiętać go możemy choćby z Drogi).
Polski dubbing jest jak najbardziej poprawny, chociaż nie wzięli w nim udziału jedyni słuszni znani aktorzy (wybaczcie ironię ale ostatnio strach było otworzyć lodówkę w obawie przed głosem Boberka, Szyca, Adamczyka czy Karolaka), a postawiono w większości na profesjonalnych lektorów. Efekt jest zadowalający.

"ParaNorman" to świetna rozrywka zarówno dla dzieci (przypominam - od 7 lat, to dosyć bezpieczna granica) jak i rodziców, być może nawet bardziej dla tych drugich. Humor jest świetny, miejscami pikantny, czarny - co przy tej tematyce nie może dziwić, a sceny... przemocopodobne nie zrobią wrażenia na dzisiejszych 8, 9 czy 10 latkach.

Umiejętnie wykorzystano ograne wydawałoby się motywy (patrz: pierwszy akapit), mamy więc wszystko to co powinno pojawić się w tego typu produkcji: niezrozumienie, odmienność, smutek, przyjaźń, miłość oraz morał, jaki? Nie, obiecałem sobie - zero spoilerów ;)

Na zachętę oczywiście zwiastun: