piątek, 19 grudnia 2014

miXer 6



The Knick - Soderbergh w serialowej formie, do tego świetny Clive Owen oraz intrygująca Eve Hewson. Serial zabiera nas w podróż w czasie do początków XX wieku gdzie w Nowym Jorku odnajdujemy tytułową klinikę - miejsce raczkującej chirurgii. Mamy wszystko to co tygryski lubią najbardziej - handel zwłokami oraz (jeszcze) żywymi, narkotyki, cynizm, rasizm, hipokryzję i gdzieś tam w tle - dobro o pacjenta (klienta). Z niecierpliwością czekam na drugi sezon. 8/10

Eliza Graves - można szukać również pod tytułem Stonehearst Asylum, film inspirowany opowiadaniem E.A. Poe - dramatycznie próbuje trzymać mroczny i tajemniczy klimat. Ku mojemu zaskoczeniu Jim Sturgess wypada całkiem przyzwoicie nawet na tle Bena Kingsley'a oraz Michaela Caine'a. Nie mogę tego samego powiedzieć o Kate Beckinsale niestety. Naciągane 5/10

Teoria Wszystkiego - Terry Gilliam zaprasza nas do swojego świata przyszłości, który tak naprawdę okazuje się smutny, pusty i depresyjny ale za to ubrany w kolorowe ciuszki i efektowne reklamy. Christoph Waltz w roli głównej daje z siebie wszystko choć wygląda na nieco zagubionego (podobnie jak spora część widzów). Na osłodę piękna Melanie Thierry. 6/10

The Flash - kolejny na liście serial, Flasha jako jednego z głównych superbohaterów komiksów DC zapewne nikomu przedstawiać nie trzeba. Natomiast przedstawić trzeba Granta Gustina, który wcielił się w tytułową rolę i jak na swoje lata (ledwie 24) sprawuje się nieźle. Z odcinka na odcinek jest zresztą coraz bardziej "nieźle". Obecnie trwa świąteczna przerwa (następny odcinek dopiero 20 stycznia) więc to idealny moment na nadrobienie pierwszych 9 odcinków. 7/10

Rogi - od czasu do czasu trafiam na film, który mnie zaskakuje, po którym nie spodziewam się za wiele, natomiast podczas oglądania zdaję sobie sprawę, że dobrze się bawię... i wtedy zaczyna się ostatnie 30 minut filmu, które cały misternie budowany klimat musi oczywiście spier*olić. Daniel Radcliffe - tym razem nie jako Harry Potter - daje radę i potwierdza plotki o tym, że jest dobrym aktorem. Dodajmy do tego słodką i seksowną Juno Temple i otrzymujemy... zmarnowany potencjał na przyzwoity film. 3/10

środa, 1 października 2014

miXer 5

Bez zbędnego wstępu:

Gotham - serial przybliży nam nieco historię Gotham zanim pojawił się tam Batman, głównym bohaterem jest detektyw James Gordon (w pierwszym odcinku trochę nijaki Ben McKenzie, w drugim było już o wiele lepiej), który obiecuje małemu Bruce'owi odnalezienie mordercy jego rodziców... tak, po raz 546 oglądamy zabójstwo Wayne'ów. Trudno przewidywać jak "Gotham" rozkręci się w następnych odcinkach, ale jeśli na ekranie będzie jeszcze więcej Camren Bicondovej to z pewnością oglądalność będzie rosła. 6/10

Gwiazd naszych wina - chyba za stary jestem na takie filmy, ona - chora na raka, on - chory na raka, do tego pisarz - alkoholik (akurat do tej roli Willem Dafoe pasował idealnie) plus duża dawka nieracjonalnego zachowania, młodzieńczej miłości i oczywiście hektolitry łez... z kilometra pachnie "Szkołą uczuć". Kilka scen autentycznie zabawnych i nadspodziewanie sensownych. 5/10

Frank - genialny Fassbender i niezła Maggie Gyllenhaal, ogromny plus za muzykę graną "na żywo" przez samą obsadę oraz to pokręcone poczucie humoru... ale to nie jest komedia, wlepienie filmowi etykietki "komedia" według dystrybutora zapewne poprawia wyniki oglądalności. Tak czy inaczej końcówka wzrusza - i to tak na poważnie, a nie "śmiertelnie" jak w filmie wyżej... 7/10

wtorek, 29 lipca 2014

miXer 4

Wakacje wakacjami, upał upałem, ale filmy same się nie obejrzą (a szkoda)... Zacznę może od czegoś naprawdę dobrego:

Grand Budapest Hotel - Wes Anderson w swojej najlepszej formie, oczywiście pojawią się głosy, że film jest absurdalny, na granicy kiczu, odrealniony do granic możliwości... ale takie już jest kino Andersona, albo się zakochasz w tych historiach, albo pozostawią cię z uczuciem ogromnej pomyłki. Ja pozostaję zauroczony, nie pierwszy raz na głównego bohatera Wes wybiera dzieciaka, chociaż Tony Revolori nie jest debiutantem to przy otaczających go gwiazdach (Ralph Finnes, Adrien Brody, Edward Norton, Willem Defoe plus naprawdę niespotykana ilość genialnych aktorów w mniejszych rolach) mógł czuć się na planie nieswojo. Bez zbędnego rozpisywania się - "Hotel" to tegoroczna pozycja obowiązkowa dla każdego, fani Andersona zawiedzeni raczej nie będą, a reszta widzów po prostu musi na własne oczy przekonać się czy taka wizja filmu im się spodoba. 9/10

Kruk. Zagadka zbrodni - John Cusack jako Edgar Allan Poe na tropie mordercy wzorującego się na zbrodniach opisanych w jego twórczości. Pomysł zacny, niemniej za utrwalanie stereotypów o Poe reżyserowi należy się solidny kopniak. Na plus obecność Luke'a Evansa, którego kariera po "Hobbitach" szybko się rozkręci. "Kruk" raczej nie ma szansy zapaść głęboko w pamięć - prędzej osiądzie w tej pamięci na dnie ;) na jeden wieczór w sam raz, pod warunkiem, że nie nastawimy się na nic genialnego. 5/10

Samotność w sieci - jak już leciało w TV to uznałem, że nadrobię i zapełnię tę moją lukę w polskiej kinematografii. Chyba niepotrzebnie, przez te dwie godziny mogłem zrobić tyle ciekawszych rzeczy... choćby drzemkę, albo pogapić się w chmury. Od razu mówię, że nie oceniam książki, tej nie czytałem i nie mam zamiaru. Andrzej Chyra jest tajemniczy i uwodzi niczym najlepszy internetowy Casanova, Cielecka szuka "skoku w bok" (czytaj: "prawdziwej miłości"). Oboje są przewidywalni i naiwni jak para przeciętnych nastolatków. O ile ciekawszy byłby ten film gdyby po drugiej stronie był jakiś "Wojtek" ze znanej kampanii społecznej :P 2/10

G.I.Joe: Odwet - nie miałem wielkich oczekiwań po tym filmie, naiwnością byłoby mieć jakiekolwiek oczekiwania. Jak złe jest to kino "akcji"? Jest tak złe, że Channing Tatum kiedy zorientował się jaki badziew kręcą postanowił zabić się w jednej z pierwszych scen. To była być może najlepsza decyzja w jego karierze. "G.I.Joe" ciągną uparcie Dwayne Johnson (który niedawno został Herculesem) oraz Bruce Willis. Bruce'owi się nie dziwię, on niczego udowadniać nie musi i od początku widać, że gra w tym czymś "dla jaj" (czyt.: dla kasy). Dziwię się, że po dwóch tak beznadziejnych częściach ktoś jeszcze stwierdził, że nakręcenie kolejnej części będzie świetnym pomysłem... 1/10

The Strain - serial powstały na podstawie powieści Guillermo del Toro, którego zapewne przedstawiać nie trzeba. Po zaledwie 3 odcinkach mogę stwierdzić że, wątek rozpadu rodziny jest bardziej wciągający od wątku "wampirowego". Ciekawie zapowiada się takie hmm... ludzkie przedstawienie kwestii wampirów, biologiczne szczegóły przemiany itd. Zdecydowanie jest potencjał na pierwszy porządny serial o wampirach utrzymany w dosyć mrocznym klimacie (jak ktoś z "Pamiętnikami tapirów" czy "Brudną krwią" wyskoczy to się śmiechem zadławię). Póki co 7/10

poniedziałek, 23 czerwca 2014

miXer 3

Sklep dla samobójców - animacja Patrice'a Leconte (którego jak na razie najlepszym filmem pozostaje w moim odczuciu - Śmieszność) ma swoje mocne strony, począwszy od niebanalnego pomysłu i samej "kreski" a skończywszy na hiperboli w ukazaniu współczesności jako ogarniętej wszechobecną chęcią śmierci. Kwestią decydującą o odbiorze tej "bajki" będzie indywidualne podejście do kwestii musicali, tym bardziej, że polski dubbing - obfitujący w głosy znanych i lubianych kabareciarzy - pozostawia nieco do życzenia, zwłaszcza jeśli chodzi o partie śpiewane. 4/10

Obrońcy skarbów - film, którego premiera specjalnie została przeniesiona na 2014r., aby ułatwić walkę o Oscary... Problem tylko w tym, że jakakolwiek nominacja będzie kpiną. Cóż z tego, że cały projekt aż pęka od wielkich nazwisk (których celowo nie wymienię) skoro sprawia wrażenie niedopracowanego w każdym calu? Posiadanie w rękach genialnego pomysłu nie oznacza, że automatycznie powstanie z niego coś dobrego. Tak to wygląda - Clooney chyba zachłysnął się tym jak dobrą dostał historię i - niechcący zapewne - stworzył najnudniejszy wojenny film ostatnich lat, rzygający patosem i - w najlepszym razie - przeciętnym humorem... wielka szkoda. 3/10

Wskrzeszenie Mistrza - rzecz o tym jak trudna bywa praca dziennikarza, inspirowany prawdziwą historią film o "Mistrzu" - bezdomnym byłym bokserze, którego przeszłością interesuje się młody dziennikarz sportowy. Trochę prawd uniwersalnych, trochę o miłości, o rodzinie, o wyrzeczeniach i - przede wszystkim - o naiwności. Świetna rola Samuela L. Jacksona oraz całkiem znośna Josha Hartnetta. 7/10

La Cara oculta (The Hidden Face) - czasami dobrze jest obejrzeć coś hiszpańskiego aby uświadomić sobie jak biedne jest nasze rodzime kino w porównaniu do produkcji z Półwyspu Iberyjskiego. Adrian - młody i przystojny dyrygent (plus nawet mniej charyzmatyczny bohater od Thorina dębowej tarczy - co wydawało mi się niemożliwe), ogląda film zostawiony przez ukochaną (którą i tak zdradzał po kątach :P), która postanawia od niego odejść. Rozpacz nie trwa oczywiście długo. Tajemnicę tego filmu pułkownik Hans Landa rozwiązałby po jakichś 30 sekundach przebywania w domu Adriana. Wnioski? Zawsze ufaj psu - nawet jeśli wabi się "Hans"... aha i zazdrosne kobiety są zdolne do wszystkiego... 6/10 

sobota, 21 czerwca 2014

miXer 2

Ostatnio mam mało czasu na filmy, praca, praca i po raz trzeci... mundial, niemniej o meczach nie będę tutaj wspominał, szkoda moich nerwów...

Rushmore - jeden z pierwszych wyreżyserowanych przez Wesa Andersona (ostatnio stworzył Grand Budapest Hotel) filmów. Genialna rola Schwartzmana plus Bill Murray i piękna Olivia Williams dopełniają całości. Absurdalna historia ucznia prywatnej szkoły, który zakochuje się w nowej nauczycielce. Można narzekać, że to tylko historia o przyjaźni, miłości i paru innych banalnych "rzeczach", ale nie sposób nie docenić abstrakcyjnego humoru Andersona. 8/10

Ja, Frankenstein - aż chciałoby się zmienić tytuł na "Nein Frankenstein!"... Sorry, sorry bardzo ale odniosłem wrażenie, że film powstał tylko po to aby Aaron Eckhart mógł pochwalić się efektami pracy na siłowni. Podszedłem bez wygórowanych oczekiwań - miała być klasyczna sieczka i ciekawe łubu-dubu, jak się okazało tak wysoko postawiona poprzeczka była nie do przeskoczenia. Plakat głosi, że "legenda jest nieśmiertelna", niestety, widzowie są śmiertelni i za narażenie widzów na stratę czasu producenci powinni się smażyć w piekle, na głębokim tłuszczu. 2/10 (ocena zawyżona ze względu na sympatię do Mirandy Otto (niezapomniana Eowina z Władcy Pierścieni)).

X-Men, przeszłość, która nadejdzie - mam mieszane uczucia, zmiana reżysera i scenariusza już w momencie pierwszych zdjęć odbija się nieco na logiczności i sensowności wszystkiego co oglądamy. Logan - niezmiennie i oby jak najdłużej - Hugh Jackman zostaje przeniesiony w przeszłość, do swojego "młodszego" ciała by zapobiec wybuchowi wojny pomiędzy ludźmi a mutantami. Niby brzmi nieźle, tylko, tak szczerze... to Logan niewiele w tym filmie robi, to Quicksilver wyciąga Magneto z więzienia (pytanie po co? Xavier odstawiając "leki" mógł odnaleźć Raven bez jego pomocy), Xavier przekonuje Raven, że (nie) zabicie jednego małego (nie mogłem się powstrzymać :P) człowieka może zmienić przyszłość, no i to prezydent USA doszedł do wniosku - po tym jak własnie Magneto zabił dziesiątki ludzi - że jednak mutanci nie stanowią zagrożenia... 
Niepotrzebnie się rozpisałem, ponieważ pomimo mieszanych uczuć to nadal jest świetna rozrywka, dla fanów pozycja obowiązkowa. 7/10

Jack Strong - Pasikowski + dobra historia = dobry film, to równanie kolejny raz się sprawdziło. To nic, że z ówczesnych wojskowych, którzy mieli kontakt z Kuklińskim, zrobił debili, powiedzmy sobie szczerze, że na to zasłużyli. Choć być może była to subtelna i wyrachowana pomoc dla pułkownika. Trudno wyrokować, trudno też narzekać na cokolwiek, Patrick Wilson z pięknym akcentem nawija po polsku udając, że rozumie co mówi, Dorociński to Dorociński - z pewnego aktorskiego poziomu od dawna nie schodzi. Mocne 7/10.

wtorek, 3 czerwca 2014

miXer (filmowy), 1

MiXer, czyli papka filmowa, którą ostatnio pochłonąłem, bez zbędnego rozpisywania się i bez współczucia. Kolejność przypadkowa, chyba, że będę miał inny kaprys...

Niemożliwe - Ewan McGregor i Naomi Watts w opartej na faktach historii o rodzinie, która miała pecha podczas wakacji na Tajlandii w grudniu 2004 roku trafić na tsunami. Morał? Na święta jeździ się do rodziny, nie na wakacje. Niemniej "Niemożliwe" może poruszyć do łez. 7/10.

O północy w Paryżu - Owen Wilson w nietypowej dla siebie roli, bo dobrej i u Woody'ego Allena. Magiczne podróże w czasie, dziesiątki drobnych smaczków i Paryż, po prostu Paryż. Owen podejmuje całkiem trafną decyzję - Marion Cotillard jest piękniejsza od Rachel McAdams. 8/10.

Pod Mocnym Aniołem - Smarzowski w swojej mrocznej formie, mając pilchowe fundamenty zbrodnią byłoby zrobienie złego filmu. Kto nie widział tego na co dzień ten tutaj dowie się czym jest alkoholizm. Z jednej strony chciałoby się podziękować Jerzemu za doświadczenia, dzięki którym powstał ten film, z drugiej... jest tak po ludzku po prostu przykro. 7/10

Pompeje - Kiefer Sutherland powinien zwolnić menadżera. Historia celtyckiego(?) gladiatora, który ratuje siebie i ukochaną przed złym Rzymem i Rzymianami, ale już mu na pokonanie wulkanu sił nie starczyło. Tanie efekty specjalne i pylica gratis. Russell Crowe i Ridley Scott zapewne świetnie by się na "Pompejach" bawili, dawno tak długiego skeczu bez pointy nie widziałem. Jakiś plus? Tak, kiedyś się kończy. 1/10

Agenci T.A.R.C.Z.Y. - serial, który powstał po to by ożywić agenta Coulsona (który w filmach Marvela i tak się nie pojawi więc po co to wszystko?). Tylko dla fanów marvelowych produkcji, z odcinka na odcinek fabuła nabiera rozpędu, ale nawet na końcu sezonu to bardziej Przewozy Regionalne niż Pendolino... chociaż może to i lepiej. Powstanie drugi sezon, strach się bać. Zapychacz wolnych wieczorów.

wtorek, 13 maja 2014

RoboCop, czyli dlaczego należy dokręcać wszystkie śrubki


Na ten film fani (istnieją tacy?) serii o "blaszanym glinie" czekali ponad 20 lat i - jak to najczęściej bywa przy takim odstępie czasu - historia musiała zacząć się od nowa, czyli krótko mówiąc, mamy do czynienia z remakiem. Początkowe informacje dotyczące tej produkcji były więcej niż obiecujące, za kamerą miał zasiąść Darren Aronofsky, o rolę głównego bohatera starali się m.in. Michael Fassbender, Johnny Depp oraz Russel Crowe, zaś "tym złym" miał być Hugh Laurie lub Clive Owen. Życie szybko zweryfikowało zakusy producentów (a być może zrobił to za nich scenariusz, którego lektura zapewne mogła odstraszyć), a więc - kogo jednak ujrzymy na ekranie?

W detektywa Alexa Murphiego wcielił się Joel Kinnaman, młody Szwed dopiero zaczyna swoją międzynarodową karierę i ta rola z pewnością przyda mu się w CV, choć jakoś szczególnie nie zapadnie ona nikomu w pamięci. Show stara się skraść bezapelacyjnie najlepszy na ekranie Gary Oldman, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Do tego pojawią się jeszcze m.in. Michael Keaton, Jackie Earle Haley, Abbie Cornish i Samuel L. Jackson. Zapomniałbym o najważniejszym - reżyserii ostatecznie podjął się Jose Padilha, Brazylijczyk, którego kojarzyć możemy głównie za sprawą świetnego dokumentu "Autobus 174".

O czym opowiada "RoboCop"? Chyba wszyscy znamy tę historię na pamięć - gliniarz zostaje poważnie ranny, "ratują" go naukowcy wsadzając to co z niego zostało do "ciała" robota. Chcąc mieć nad nim kontrolę mieszają mu w mózgu i oczywiście coś idzie nie tak... bla bla bla, fabuła jest równie zaskakująca co ramówka TVP.
Śledztwo, które Robocopowi zajmuje jakieś dwie minuty (to dotyczące zamachu na jego życie), przeciętny widz rozwiąże w jakieś 15 sekund.

Narzekam na fabułę, chociaż sam w poprzednim wpisie wspominałem, że to nie ona często jest najważniejsza. Oczywiście, ciekawie zrealizowana forma uratuje nawet największy banał (patrz: Avatar), problem w tym, że "RoboCop" pozostaje niedorobiony również w tym aspekcie. Pościgi, wybuchy, strzelaniny itd., są zrealizowane z polotem i pomysłem godnym "Klanu" czy "M jak Miłość". Brak oryginalności to główny grzech tej produkcji.

Mimo wszystko jednego możemy być pewni - kwestią czasu jest kolejna część "blaszanego gliny", chociaż ten odgrzewany kotlet został przyjęty chłodno zarówno przez krytyków jak i widzów to udała mu się sprawa najważniejsza we współczesnym kinie - zarobił. Ponad 100 mln dolarów zysku z pewnością będzie wystarczającym powodem żeby ponownie posłać detektywa Alexa Murphiego na ulice Detroit.

Zwiastun:

czwartek, 8 maja 2014

Norman i pary



"ParaNorman" to debiutancka animacja Chrisa Butlera i muszę to otwarcie przyznać - takie udane debiuty rzadko się zdarzają. Jeśli ktoś powie, że to przecież tylko kolejna opowieść o zombiakach, to będę zmuszony przypomnieć - czasami forma jest o wiele ważniejsza niż sama tematyka. Zresztą, oczekiwanie nadmiernej oryginalności od hmm... bajki dla dzieci (producent granicę wiekową ustalił na 7 lat) byłoby naiwnością.

Nie bez przyczyny zawahałem się przy określeniu "bajka", przygody Normana w Blithe Hollow bywają dosyć drastyczne, chociaż nigdzie nie przekroczono (chyba) granicy dobrego smaku. Niemniej część pociech może się - przynajmniej chwilowo - przestraszyć nie na żarty. 

W wersji oryginalnej usłyszymy znane i rozpoznawalne głosy, przy udźwiękowieniu udział wzięli m.in.: John Goodman, Anna Kendrick, Casey Affleck zaś głównemu bohaterowi głosu użyczył Kodi Smit-McPhee, przed którym niewątpliwie jeszcze dziesiątki genialnych ról (pamiętać go możemy choćby z Drogi).
Polski dubbing jest jak najbardziej poprawny, chociaż nie wzięli w nim udziału jedyni słuszni znani aktorzy (wybaczcie ironię ale ostatnio strach było otworzyć lodówkę w obawie przed głosem Boberka, Szyca, Adamczyka czy Karolaka), a postawiono w większości na profesjonalnych lektorów. Efekt jest zadowalający.

"ParaNorman" to świetna rozrywka zarówno dla dzieci (przypominam - od 7 lat, to dosyć bezpieczna granica) jak i rodziców, być może nawet bardziej dla tych drugich. Humor jest świetny, miejscami pikantny, czarny - co przy tej tematyce nie może dziwić, a sceny... przemocopodobne nie zrobią wrażenia na dzisiejszych 8, 9 czy 10 latkach.

Umiejętnie wykorzystano ograne wydawałoby się motywy (patrz: pierwszy akapit), mamy więc wszystko to co powinno pojawić się w tego typu produkcji: niezrozumienie, odmienność, smutek, przyjaźń, miłość oraz morał, jaki? Nie, obiecałem sobie - zero spoilerów ;)

Na zachętę oczywiście zwiastun:



poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Co jest grane, Davis? Czyli kot braci Coen



Dziś kilka słów o ostatnim dziecku braci Coen, czyli filmie "Inside Llewyn Davis". Joel i Ethan nie tworzą filmów słabych, tworzą obrazy "inne", które mogą albo - zdobyć uznanie szerokiej publiczności (m.in.: "Big Lebowski", "Barton Fink", "Fargo"), albo - pozostawić u większości widzów poczucie, że "czegoś tu brakuje" ("Tajne przez poufne", "Poważny człowiek"). Tak czy inaczej, każdy ich film jest brany pod lupy krytyków z całego świata, którzy zawsze mają wysoko zawieszoną poprzeczkę z oczekiwań.

"Inside Llewyn Davis" to krótka historia piosenkarza i gitarzysty zatopionego w folkowej muzyce lat 60. tak głęboko, że z trudnością widzi on jeszcze jakieś "jutro". Wybaczcie taki ogólnik o fabule, ale im mniej spoilerów w tym przypadku tym lepiej.

Oscar Isaac, grający główną rolę, przyzwoicie wywiązał się ze swoich obowiązków. Stworzył postać, co do której nie będziemy pewni - współczuć? Żałować? Gardzić? Ogromnym plusem są jego partie wokalne, które zdecydowanie nie będą raniły naszych uszu. Poza Oscarem, na ekranie pojawią się jeszcze m.in.: piękna Carey Mulligan , Garrett Hedlund (który wygląda jakby żywcem wyjęty z "W drodze"), John Goodman oraz Justin Timberlake, który naprawdę profesjonalnie poradził sobie ze swoją rolą kiczowatego muzyka.

Muzyka wymaga tutaj osobnego akapitu. "Folk nigdy nie wydaje się nowy i nigdy się nie starzeje", to stwierdzenie Llewyn'a wisi nad całą historią. Kiczowate dźwięki mieszają się z "czymś" więcej. Trudno to wszystko porozdzielać, przecież nawet muzyka płynąca z prawdziwej głębi może być beznadziejna.

"Inside Llewyn Davis" to piękny film, nie tylko pod względem technicznym (świetne zdjęcia Bruna Delbonnel), ale przede wszystkim jako opowieść o depresji, desperacji, bolesnej codzienności i bezmyślności. Jeśli lubisz szorstkie portrety psychologiczne, nieubarwione i pozbawione sztucznych fajerwerków - ten film jest dla Ciebie.

Na koniec wspomnę jeszcze o kocie. Jamse Joyce z pewnością by go pokochał.

sobota, 8 lutego 2014

Wyuczona bezradność


"Nimfomankę" von Trier podzielił na dwie części, początkowe moje obawy związane z tą decyzją okazały się bezpodstawne. Nie jest to podział "zarobkowy" (jakim jest chociażby to co wyprawia się z "Hobbitem"), a każdy kto - jeszcze po pierwszej części mógł w ogóle tak myśleć - zmieni swoje zdanie po obejrzeniu drugiej części. Ale zacznijmy od początku.

Ciemna uliczka, zaczyna padać śnieg, to właśnie w tej scenerii Joe poznaje Seligmana. Ten zabiera pobitą kobietę do siebie. Tak zaczyna się ta historia pełna metafor, konfliktów moralnych, religijnych, ale i zrozumienia oraz co ważniejsze - niezrozumienia. Z oczywistych względów o tym co dzieje się dalej nie napiszę.

Lars von Trier nie śpieszy się w swojej opowieści, obrazy potrafią trwać długo, chociaż może trwają dokładnie tyle ile powinny? Trudno powiedzieć, niemniej wiele osób wybierających się do kina bez jakiegokolwiek kontekstu, bez znajomości sposobu prowadzenia filmu przez von Triera - wynudzi się niemiłosiernie. Podobnie osoby nastawione i zachęcone do seansu przez pełne seksu zwiastuny i inne reklamy - nie będą się raczej dobrze bawiły. Ostre sceny są tylko środkiem do ukazania celu. A jak wiadomo - im mocniejszy środek - tym lepiej osiąga się zamierzony cel.

Pierwsza część "Nimfomanki" to opowieść o młodości Joe (którą w wersji dorosłej gra świetna Charlotte Gainsbourg zaś w wersji młodszej - debiutująca - Stacy Martin), o pierwszych doznaniach, dziecinnych igraszkach i zabawach. Powiedzmy szczerze - to tylko rozgrzewka.


Druga część nie pozostawia już żadnych złudzeń. Kluczem do całego filmu jest Seligman (w tej roli charakterystyczny Stellan Skarsgard), dosłownie - imię/nazwisko - "Seligman". Gdybym po obejrzeniu pierwszej części nie usłyszał od znajomej, że zna psychologa o takim nazwisku, zapewne nadal żyłbym w błogiej nieświadomości. Nie mam wątpliwości, że von Trier nieprzypadkowo wybrał dla swojego bohatera właśnie to imię - to najważniejsze "klocek" w całej tej historii.

Poza już wspomnianymi wyżej, na ekranie pojawi nam się cała plejada aktorskich znakomitości: Uma Thurman, Christian Slater, Shia LaBeouf, Willem Dafoe oraz m.in. Jamie Bell

"Nimfomanka" miała - wedle odbioru większości - szokować odważnymi scenami - seksem, sadyzmem, brutalnością itd., owszem - szokuje, ale nie w takim stopniu jak "zapowiadano", plus ten "szok" nie jest tutaj najważniejszy. Nie są to filmy wybitne, poprawne i solidne owszem, w moim prywatnym odbiorze - druga część wnosi zdecydowanie więcej niż pierwsza, przez co jest odrobinę bardziej wyrazista i zwyczajnie lepsza.

Tak czy siak - z odpowiednim nastawieniem i (parafrazując) wyuczonym oczekiwaniem - warto.