poniedziałek, 4 marca 2013

Edgar jakiego nie znacie


John Edgar Hoover był jednym z najbardziej wpływowych ludzi XX wieku w USA, przez 48 lat stał na czele - najpierw - Biura Śledczego, przemianowanego później w Federalne Biuro Śledcze, znanego u nas pod skrótem FBI.
Z jednej więc strony - trudno o ciekawszy materiał na film, biografię, z drugiej jednak - temat jest niewdzięczny, sporo danych utajnionych lub w ogóle zniszczonych. Niemniej, reżyserii J. Edgara podjął się sam Clint Eastwood, którego przedstawiać oczywiście nie trzeba, a w głównej roli ujrzeć możemy świetnego Leonardo Di Caprio, który nie przestaje zadziwiać i nie przestaje się aktorsko rozwijać. Zdaje się, że od 12 lat (od Niebiańskiej Plaży) nie zagrał w naprawdę słabym filmie, jeśli sam wybiera filmy w których gra to czapki z głów.

J. Edgar to próba biografii Hoovera, przeplatanka jego własnych retrospekcji (dyktowanych coraz to innym agentom), celowo ubarwionych (czego od początku możemy się domyślać), oraz jego ostatnich lat życia (pojawia się oczywiście wątek zamachu z 1963, później prezydentura Nixona).
Chcąc uniknąć spoilerów (o ile przy próbie biografii w ogóle o spoilerach może być mowa) wspomnę jeszcze tylko, że ważnym wątkiem jest słynne porwanie dziecka Lindbergha z 1932r.
Hoover był z pewnością niezwykłym człowiekiem, potrafił trzymać za jaja niemal każdego prezydenta USA z którym przyszło mu współpracować (nie dosłownie oczywiście), chorym z nienawiści do komunistów ale i pomysłodawcą choćby dla laboratoriów kryminalistycznych, bez których dzisiaj nie wyobrażamy sobie walki z przestępczością (czytaj: bez tego nie powstałby wszystkie seriale pokroju CSI, NCIS itd.).

Ale... Właśnie, jest jedno małe "ale", które sprawiło, że film został przyjęty dosyć chłodno, lub co najwyżej umiarkowanie ciepło. Nie wydaje mi się aby tak obszerne rozwijanie wątku homoseksualności Hoovera było dobrym pomysłem. Scenariusz do J. Edgara napisał Dustin Lance Black, zdobywca Oscara za scenariusz do Obywatela Milka i - przy okazji - jeden z najbardziej wpływowych homoseksualistów w środowisku filmowym. Trudno więc dziwić się, że wspomniany wyżej motyw został tak a nie inaczej ukazany, wdarło się przez to - do ciekawej biografii - kiepskie romansidło, a szkoda.

Nie polecę J. Edgara nikomu kto nie interesuje się historią USA XX. wieku, ta grupa odbiorców wynudziłaby się strasznie przez te trochę ponad dwie godziny. Jednak, jeśli jesteś ciekaw w jakiej formie reżyserskiej był wtedy Clint Eastwood (a miał wtedy 79 lat) plus znasz odrobinę tamte czasy, próbuj, być może J. Edgar Cię zainteresuje. 

Ode mnie 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz