poniedziałek, 11 marca 2013

Uderzenie melancholii


"Melancholia jest ojczyzną myśli" - Kazimierz Przerwa-Tetmajer. 

Powiedzieć, że Lars von Trier jest reżyserem kontrowersyjnym, trudnym, nie unikającym poruszania tematów uznawanych za delikatne lub - odwrotnie - wulgarne, to nie powiedzieć o nim nic. Duńczyk budzi zachwyt tak samo często jak odrazę, potrafi to zrobić w jednym filmie, taki był m.in. głośny Antychryst, któremu - słusznie - zarzucano nadmierną ilość pornografii. Lars wyciągnął z tego szumu coś dla siebie, coś co zaowocowało Melancholią.

Melancholia nie jest łatwym filmem, wielu widzów, którzy nieprzygotowani zasiądą do oglądania, wynudzi się lub uzna cały obraz za psychologiczny bełkot. Nie będą żałować seansu ci, którzy potrafią odczytywać wielowarstwowość i lubią zagłębiać się w psychikę bohaterów, psychikę świata przedstawionego. Melancholia spięta jest piękną klamrą kompozycyjną, choć początek trudno nam odczytywać bez znajomości reszty, powrót do filmu po kilku dniach sprawi, że pewne sceny wydadzą się pełniejsze.

Muzyka w Melancholii ogranicza się do Wagnerowskiego wstępu do Tristana i Izoldy powtarzanego w momentach kluczowych, powtarzanego z idealnym wyczuciem. Trudno o bardziej klasyczny podkład do końca świata.
Właśnie, von Trier przedstawia nam swoją wizję końca świata, ale to nie ta apokalipsa jest w filmie kluczowa, jest ona tłem dla opowieści, dla reszty apokalips.

Dla Kirsten Dunst, rola Justine była - jak do tej pory - najlepszą w jej karierze, nie tylko dlatego, że otrzymała za nią Złotą Palmę, ale przede wszystkim ze względu na to w jaki sposób ukazała problemy psychiczne swojej bohaterki. Claire, zagrana przez ulubienicę Larsa - Charlotte Gainsbourg, jest odwrotnością Justine, stąpa twardo po ziemi, a obawy i strach ukrywa głęboko, aż do czasu oczywiście. Dodajmy jeszcze męża Claire - Johna (Kiefer Sutherland) pewnego siebie racjonalistę, który wydaje się jedyną ostoją normalności.
W obliczu nieuniknionej śmierci ludzie się zmieniają, szaleństwo zamienia się w spokój, spokój staje się szaleństwem.

Studium depresji? Rzecz o końcu świata? Historia siostrzanych relacji? Tak, to wszystko i wiele więcej znajdziemy w Melancholii, w filmie trudnym i pięknym, w którym koniec świata jest tragedią jednostek, nie ogółu, a dzień jego nadejścia nie jest dla wielu niczym niezwykłym. "Innego końca świata nie będzie" jak pisał Miłosz.

Dopiero po dwóch seansach wybrałem tę ocenę - 9/10
i na zachętę, zwiastun Melancholii:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz